piątek, 19 lutego 2016

Lost in Paradise


Uważam, że i raj i piekło znajdują się tu, na ziemi. Zwłaszcza, niestety, to drugie. Siła literackich i filmowych wizji jest jednak na tyle duża, że na hasło "raj" widzę głaskaną delikatnym wietrzykiem łąkę, koniecznie z drzewem i całą masą skrzydlatej fauny. Nie jest to wizja niemiła, gdybym miała jednak wskazać miejsce, w którym z chęcią spędziłabym wieczność, to z pewnością byłaby to biblioteka lub księgarnia, a z tradycyjną wizją raju łączyłby ten mój raj jedynie koszyk jabłek (nie uważacie,że książka i jabłko to boska wręcz kombinacja?) do schrupania. O takich rzeczach właśnie myślałam sobie, kiedy zastanawiałam się, czy wziąć udział w pierwszym etapie royalowego konkursu. W poszukiwaniu pomysłu przeglądałam moje pudełka z kamykami i innymi cudami do koralikowego wykorzystania i trafiłam na zakupionego już dawno temu kolibra Laury Mears. I już wiedziałam, że niewykorzystanie go byłoby po prostu GRZECHEM. Jest on nie tylko piękny, ale dodatkowo fakt, że udało mi się go kupić graniczy z cudem. Kto próbował zakupów w sklepie Laury Mears ten wie, że to prawda ;)

Skoro więc już stanęło na tradycyjnym ujęciu tematu raju, postanowiłam zrobić coś w zupełnie nie rudym stylu. I dodatkowo dokumentować proces :) Na pierwszym etapie naszyjnik miał wyglądać tak:



 Przygotowanie podkładu zajęło mi sporo czasu (jak widzicie nie rysuję na prawej stronie, ale na lewej, a na prawą przenoszę wszystko fastrygą. Po pierwsze nie brudzę podkładu, a po drugie nie mam linii w przypadku zmiany koncepcji), Kiedy jednak zaczęłam haftować okazało się, ze koliber wygląda jak pożarty przez gigantycznego mięsożernego rozpłaszczonego tulipana. Niefajnie. Brnęłam w tę stronę jeszcze przez parę godzin, aż mina mojego męża i charakterystyczne "yy, ładnie, ładnie...." utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest nie bardzo i trzeba pruć. Zresetowałam timer (nowy pomysł Royal Stone to podawanie czasu. Teraz już wiem ile go tracę na robienie herbat   i gapienie się na pracę z wątpliwościami) i zabrałam się za coś jednak bardziej rudego. 

Tu już było nieco lepiej, praca zaczęła iść szybciej, zamiast zegarka przerzuciłam się na audiobooka, więc i "presja czasu" okazała się być mniejsza. Nie obyło się jednak bez prucia:) 



Niestety później popadłam już w twórczy ciąg i więcej zdjęć z procesu brak. Może następnym razem pójdzie mi ta dokumentacja lepiej. A oto mój raj:


















Jak widać po ilości zdjęć z raju jestem dumna. Pokażę Wam jeszcze parę szczegółów:




I plecki (supersuede) 


Koliber wisi na sznurze herringbone z drobnymi listkami i hematytami. Że niby na gałązce wisi :)


A jako że finis coronat opus to moje dzieło wieńczy niesamowicie piękna kropla koralika mirage. Pewnie już podobne koraliki widziałyście w akcji u Thili. Choć zachwyciły mnie niezwykle od razu, to nie rzuciłam się na  ich poszukiwanie. Ale pewnego dnia same mi wpadły w wirtualne ręce na Amazonie, Z promocją dostawy (z USA więc ten szczegół istotny jest, jeśli chce się nabyć koralików sztuk 4 :D Więc nie mogłam powiedzieć NIE) Mam nadzieję, że Aga mi wybaczy. A koralik ten, dla przypomnienia, charakteryzuje się tym, że zmienia barwę w zależności od nastroju osoby go noszącej. Jakże idealny patent na randkę - partner od razu widzi, czy zabrał wybrankę do raju, czy też może przeciwnie. Oczywiście tak naprawdę to o jego barwie decyduje po prostu temperatura :) Chemia! Ciężko było mi te kolory uchwycić na zdjęciu, bo zimno u mnie na parapecie i koralik szybko wracał do "normy" ale muszę powiedzieć, że w każdym kolorze  - od złotego, przez zielenie do fioletów i niebieskości - doskonale współgra z całością kompozycji!




Postarm się go obfocić kiedy zrobi się cieplej!


Zapraszam do oglądania pozostałych prac konkursowych TUTAJ