środa, 26 września 2018

Wisior katastroficzny


Powiem Wam, że jeszcze do niedawna zazdrościłam wszystkim, którzy potrafili tworzyć szybciej niż pisać posty. U mnie wszystko szło powoli i kiedy już skończyłam biżutka od razu trafiał na łamy internetu. Jak nie udało mi się skończyć, to nie miałam Wam nic do pokazania. Zazdrościłam tym z Was drogie Koleżanki, które pisały posty na zapas albo mówiły „Porządkując zdjęcia trafiłam na naszyjnik którego jakimś cudem jeszcze Wam nie pokazałam” Ale wiecie co?  Nie wiem jak, ale udało mi się! Mam kilka prac, których na blogu jeszcze nie było i nawet takie, co do których byłam pewna, że pokazane były! Na przykład ten hematytowy wisior, który był na FB i na Instagramie, ale Rudziaszkowo ominął szerokim łukiem.

Hematytowy wisior powstał na konkurs Skarbów Natury parę miesięcy temu. Za wiele tam nie wskórał, ale za to bardzo szybko powędrował w świat (może dlatego o nim zapomniałam). Długo nie wiedziałam co z tymi hematytami zrobić,  bo mam wrazenie,  że te kamyki nie lubią grać pierwszych skrzypiec, a tu z założenia miały grać rolę główną. A jak już wymyśliłam, to żałuję, że nie kupiłam ich więcej :)

Mój syn powiedział, że to jakby steroida uderzyła w budynek J Znaczy wisior katastroficzny!








Bardzo dziękuję za miłe słowa pod poprzednim postem, Bransoletka postanowiła wrócić "do domu" i już jest w Holandii :)

Pozdrawiam!

niedziela, 16 września 2018

Holandia, Holandia.....


Skoro jeden obrazek tak się spodobał, musiałam pójść za ciosem. Ileż można zresztą tej biżuterii haftować? (żartuję oczywiście). Najpierw na obrazek przerobiłam mój Amsterdam. Właściwie to moja mama podrzuciła mi pomysł malowania koralikiem mówiąc, że holenderską bransoletkę powinnam oprawić w ramkę J W rezultacie więc została takim obrazkiem tego roku obdarowana.









Pierwsza wersja z powodu ciemnego podkładu nie sprawdziła się w formie obrazka (niebo zlewało się z resztą krajobrazu), a że szkoda mi było pruć, zwłaszcza, że przy zmieniającym się świetle efekt zlewania się nie występuje, została więc brochą:







Żeby raz na zawsze (a przynajmniej na jakiś czas) skończyć ten wariacje na temat holenderskiej architektury popełniłam raz jeszcze bransoletkę z rowerami. Tamta opuściła mnie zdecydowanie za szybko i nie zdążyłam się jej widokiem nacieszyć J Nie jest identyczna, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać J



I to tyle! Na jakiś czas porzucam Holandię. Mam do pokazania jeszcze trochę wakacyjnych i przedwakacyjnych zaległości. I muszę Wam powiedzieć, że po tym pięknym i gorącym lecie z radością przywitam jesień i długie wieczory z koralikami i książką!

Pozdrawiam!